31.03.2013, 18:53
Witam serdecznie!
Przed dwoma laty rzuciłam miasto, pracę i po latach emigracji wróciłam do kraju.
Mam już trochę lat za sobą, moje dzieci dorosły i poszły w świat, a ja postanowiłam spełnić swoje marzenie o życiu z dala od miejskiego zgiełku, z przyroda ii ze zwierzętami, w zgodzie z samą sobą.
Długo szukałam swojego miejsca na ziemi. Trafiając w końcu do kompletnie zrujnowanego siedliska na skraju lasu, które tak bardzo mnie urzekło, że z całych sił zapragnełam w nim zamieszkać, wiedziałam i czułam,że to jest własnie TO miejce!
I stało się. Zostałam właścicielką ruiny i zdewastowanej obórki, którą remontuję od trzech lat. Miejsce jest piękne, pod lasem, z dala od sasiadów, na kompletnym bezludziu. Za mną jednie las, a wokół przestrzeń aż po horyzont. Obok niewielka urocza rzeczka, z której w ub. roku czerpałam wodę nie mając jej jeszcze w domu. I stara piękna obora.
Pragnęłam wolnośći i przestrzeni... aby móc robić to co pragnę i kocham... chodować kozy, kury, robić sery, mieć swoje warzywa, swoją wodę, swój ogień i powietrze czyste.
Po latach spędzonych w mieście, zapragnęłam wiejskiego domu i prostego wiejskiego życia, jak niczego bardziej na świecie!
W domu przeżyłam już drugą zimę, w tym roku jest lepiej, bo jest już woda i wszystkie w zasadzie dogodnosci niezbędne do życia. Ale wciaż jest trudno. Zwłaszcza zimą, gdy dochodzi cięcie drzewa, palenie, noszenie drewna. A ja muszę ztym wszystkim zmagać sie sama. Na pomoc sasiadów trudno liczyć, wciąż traktują mnie jak dziwaczkę. Bo i jak nazwać człowieka, który dobrowolnie porzuca dobrodziejstwa miasta aby osiąść na odludziu i żyć jak Robinson Cruzoe, bez wody, pradu, zmagając się od lat z remontem ruiny?!
To dla nich niepojęte, jestem więc "tą z lasu", dziwaczką co najmniej, jesli nie kompletną wariatką w ich mniemaniu.
Moje gospodarsto ma 0,5 ha i leży blisko morza/12 km/ i oprócz mnie żyją w nim jak na razie dwa piękne psy i trzy urocze kotki.
Bardzo chciałabym obok postawić niewielki gliniany domek dla siebie i zrealizować jeszcze wiele innych pomysłów. Ale zdałam sobie sprawę,że sama temu wszystkiemu nie podołam.
Dlatego pomyślałam o stworzeniu takiej małej wspólnoty, do której mogłyby dołączyć osoby/osoba podobnie myślące i pragnące zamieszkać wspólnie ze mną na stałe lub czasowo w siedlisku, pomagając i wspierając się wzajemnie.
Cieszę się bardzo,że trafiłam na forum ludzi podobnie myślących i czujących, ceniących życie z dala od miejskiego zgiełku i blichtru, tak bardzo wyjaławiającego duszę i serce człowieka.
Pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie.
Przed dwoma laty rzuciłam miasto, pracę i po latach emigracji wróciłam do kraju.
Mam już trochę lat za sobą, moje dzieci dorosły i poszły w świat, a ja postanowiłam spełnić swoje marzenie o życiu z dala od miejskiego zgiełku, z przyroda ii ze zwierzętami, w zgodzie z samą sobą.
Długo szukałam swojego miejsca na ziemi. Trafiając w końcu do kompletnie zrujnowanego siedliska na skraju lasu, które tak bardzo mnie urzekło, że z całych sił zapragnełam w nim zamieszkać, wiedziałam i czułam,że to jest własnie TO miejce!
I stało się. Zostałam właścicielką ruiny i zdewastowanej obórki, którą remontuję od trzech lat. Miejsce jest piękne, pod lasem, z dala od sasiadów, na kompletnym bezludziu. Za mną jednie las, a wokół przestrzeń aż po horyzont. Obok niewielka urocza rzeczka, z której w ub. roku czerpałam wodę nie mając jej jeszcze w domu. I stara piękna obora.
Pragnęłam wolnośći i przestrzeni... aby móc robić to co pragnę i kocham... chodować kozy, kury, robić sery, mieć swoje warzywa, swoją wodę, swój ogień i powietrze czyste.
Po latach spędzonych w mieście, zapragnęłam wiejskiego domu i prostego wiejskiego życia, jak niczego bardziej na świecie!
W domu przeżyłam już drugą zimę, w tym roku jest lepiej, bo jest już woda i wszystkie w zasadzie dogodnosci niezbędne do życia. Ale wciaż jest trudno. Zwłaszcza zimą, gdy dochodzi cięcie drzewa, palenie, noszenie drewna. A ja muszę ztym wszystkim zmagać sie sama. Na pomoc sasiadów trudno liczyć, wciąż traktują mnie jak dziwaczkę. Bo i jak nazwać człowieka, który dobrowolnie porzuca dobrodziejstwa miasta aby osiąść na odludziu i żyć jak Robinson Cruzoe, bez wody, pradu, zmagając się od lat z remontem ruiny?!
To dla nich niepojęte, jestem więc "tą z lasu", dziwaczką co najmniej, jesli nie kompletną wariatką w ich mniemaniu.
Moje gospodarsto ma 0,5 ha i leży blisko morza/12 km/ i oprócz mnie żyją w nim jak na razie dwa piękne psy i trzy urocze kotki.
Bardzo chciałabym obok postawić niewielki gliniany domek dla siebie i zrealizować jeszcze wiele innych pomysłów. Ale zdałam sobie sprawę,że sama temu wszystkiemu nie podołam.
Dlatego pomyślałam o stworzeniu takiej małej wspólnoty, do której mogłyby dołączyć osoby/osoba podobnie myślące i pragnące zamieszkać wspólnie ze mną na stałe lub czasowo w siedlisku, pomagając i wspierając się wzajemnie.
Cieszę się bardzo,że trafiłam na forum ludzi podobnie myślących i czujących, ceniących życie z dala od miejskiego zgiełku i blichtru, tak bardzo wyjaławiającego duszę i serce człowieka.
Pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie.